Forum Lochy Gryffindoru Strona Główna Lochy Gryffindoru
Gryfońsko-Krukońsko-Puchońsko-Ślizgońsko
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

We mgle

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lochy Gryffindoru Strona Główna -> Fan Fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mellie
stołek



Dołączył: 04 Lut 2006
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 13:03, 04 Lut 2006    Temat postu: We mgle

Słowo odautorskie: Jest to moje drugie opowiadanie o tematyce potterowskiej. Chciałabym jednak Was uprzedzić, że w pierwszych rozdziałach będzie dużo nawiązań do książki, a nawet wystąpią dialogi żywcem z niej wycięte. Nie mogłam jednak inaczej tego rozwiązać, bo wtedy treść straciłaby swój sens.

Chciałabym jeszcze podziękować Petowi za betowanie oraz za to, że zawsze była gotowa mnie wysłuchać i doradzić. Issuś, tobie też dziękuję za niecelowe naprowadzenie na pewnych bohaterów.

A teraz życzę Wam miłej lektury i czekam na Wasze opinie.

Rozdział I

Na zewnątrz było spokojnie. Bardzo się zdziwił, kiedy wyszedł, a jego twarzy od razu nie zaczął szczypać mróz. Nie wiał nawet najlżejszy wiaterek. Wokół niego rozciągały się ciemniejące błonia. Powoli zapadał zmierzch, księżyc ukazywał swą tajemniczą postać nad pobliskim lasem. Zapach przygody i oczekiwania roznosił się dokoła, chociaż nie przypominał tego miłego dreszczyku emocji towarzyszącego mu przed rozpoczęciem meczu. Mógł śmiało stwierdzić, że całe to zamieszanie go nie bawi. Nie miał jednak prawa sprzeciwić się dyrektorowi. Jak każdy z jego szkoły, wolał mieć z nim święty spokój. Nie było korzyści z wyjawiania tego, co się myślało. Miał jechać – to zostało postanowione na początku i nikogo nie obchodziło to, czy jemu na tym zależy. A nie zależało. Gdyby miał decydować, rok szkolny spędziłby jak zawsze, czyli tak spokojnie, na ile pozwalałby mu natłok prac domowych. Najchętniej zaszyłby się gdzieś w ustronnym miejscu, gdzie mógłby latać na miotle, nie wzbudzając sensacji.
Czasem miał dość sławy. Denerwowało go to, że każdy go zna, że każdy pokazuje go palcami, gdziekolwiek by nie szedł. Przecież to nie jego wina, że kochał quidditch.
Ludzie czasami zapominają o prawie do prywatności.
Przed nim malował się majestatyczny zamek. W niczym nie przypominał Durmstrangu, chociaż już na pierwszy rzut oka było widać, że Hogwart nie dysponuje dużą ilością zielonych terenów. Na stojących przed drzwiami wejściowymi uczniów wylewała się ciepła poświata jasnego światła.
- Czemu ty stojusz?
Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że na chwilę przystanął. Karkarow szedł kilka kroków przed nim. Zdecydowanie za daleko. Miał nadzieję, że dyrektor niczego nie zauważył. Przyśpieszył trochę, błogosławiąc w myślach Poliakowa; gdyby nie on, wieczorem czekałaby ich niezła awantura.
- Dumbledore! – zawołał przesłodzonym głosem Karkarow. – Jak się masz, mój stary druhu?
Nigdy nie uważał, że jego dyrektor jest osobą szczerą i sympatyczną. Nie lubił go od samego początku, nie ufał mu w żaden sposób. Jego uśmiech zawsze był wymuszony, tak jak i teraz.
- Dziękuję, wyśmienicie, profesorze Karkarow – odrzekł stary człowiek o zadziwiająco długiej brodzie.
Dyrektor Hogwartu robił bardzo miłe wrażenie. Nie znał tego człowieka, ale mimo to czuł do niego dziwną sympatię, jaką nigdy nie darzył żadnego z nauczycieli, z którymi dotychczas miał do czynienia.
Karkarow podszedł do Dumbledore’a i uścisnął mu rękę obiema dłońmi, po czym znowu się uśmiechnął.
- Kochany, stary Hogwart – przemówił znowu tym samym tonem, ociekającym udawaną radością. – Jak dobrze się tu znowu znaleźć, jak dobrze… Wiktorze, chodź tutaj, ogrzej się. Dumbledore, chyba nie masz nic przeciwko temu, co? Wiktor trochę się przeziębił…
Wcale nie był chory, ale kiedy dyrektor skinął na niego, posłusznie wkroczył w krąg jasnego światła.. Nie było sensu czegokolwiek wyjaśniać. Musiał przyznać, iż jako pupilek czuł się co najmniej głupio. Nie dosyć, że każdy kojarzył go z Quidditchem, to jeszcze jako jedyny spośród wielu uczniów był chwalony za najbardziej błahy czyn. Z czasem zaczął się coraz mniej odzywać, mając nadzieję, że to zmniejszy ilość docinków na temat jego osoby.
Kiedy przechodził przez tłum, czuł setki spojrzeń na własnym karku. Nie znosił tego uczucia, a podekscytowane szepty wcale nie poprawiały mu humoru.
- To Krum… To Wiktor Krum!

~*~

Sala, do której go wprowadzono razem z resztą uczniów, była ogromna i wspaniale udekorowana. Usiadł przy jednym z długich stołów; z podziwem przyglądając się złotym pucharom i talerzom. Idąc w ślad za swoimi rówieśnikami, spojrzał na sklepienie pomieszczenia. Wpatrywał się przez chwilę w przepiękne, gwiaździste niebo. Hogwart coraz bardziej go zdumiewał, panowała w nim całkiem inna atmosfera niż w Durmstrangu. Tam nigdy nie było tylu świątecznych ozdób, bo Karkarow nie przywiązywał wagi do takich błahostek.
Wiktor zdjął swoje futra, dalej bacznie rozglądając się wokoło. Jego czerwona szata niesamowicie wyróżniała się na tle czarnych strojów uczniów Hogwartu.
- Jestem Malfoy, Draco Malfoy. – Blondwłosy chłopak wyciągnął do niego bladą rękę.
Miał przeszywające, szare oczy, a na jego twarzy malował się wyraz wyższości. Wiktor wcale nie był nim zachwycony, nie chcąc jednak wyjść na niegrzecznego, uścisnął jego dłoń.
- Widziałem cię podczas Mistrzostw Świata, byłeś niesamowity… My, Ślizgoni – wypiął dumnie swą pierś, na której widniała niewielka odznaka – oczywiście cenimy sobie ludzi, którzy tak bardzo angażują się w sport. Reszta to hałastra, sam zobaczysz. Przy naszym stole poczujesz się najlepiej…
Krum powoli zaczynał w to wątpić. Ślizgoni wcale nie wyglądali na nadzwyczajnie uprzejmych, a głos Dracona w ogóle mu nie odpowiadał. Był podobny do tonu, w jakim zwykle mówił Karkarow. Na pozór szczery i ciepły, ale kiedy człowiek dokładnie się w niego wsłuchał, mógł wyczuć chłód.
Draco dalej mówił, a dwaj chłopcy, którzy siedzieli po obu jego stronach, gorliwie przytakiwali. Sprawiali wrażenie, jakby niczego nie rozumieli z tego, co mówi zuchwale blondyn. Wiktora coraz mniej to interesowało, spojrzał więc wymownie na Poliakowa, który tak samo, jak on, nie wiedział, co powiedzieć. Gapił się w złoty talerz, wyczekując końca monologu Dracona.
- Dobry wieczór, panie i panowie, duchy, a szczególnie nasi drodzy goście – rozległ się głos Dumbledore’a. – Mam wielką przyjemność powitać was w Hogwarcie. Ufam, że będzie wam tutaj miło i wygodnie.
Rzeczywiście wyglądał na człowieka, który wierzył w to, co mówił. Spoglądał dobrodusznie na wszystkich, po czym znowu przemówił:
- Turniej zostanie oficjalnie ogłoszony pod koniec tej uczty – oznajmił. – A teraz zachęcam was gorąco: jedzcie, pijcie i czujcie się jak u siebie w domu!
I usiadł, a Karkarow natychmiast zajął go rozmową.
Półmiski samoistnie napełniły się najróżniejszymi potrawami. Wiktor nie mógł powiedzieć, że był głodny, jednak nałożył sobie pełny talerz tłuczonych ziemniaków i zapiekanki mięsnej. Smakowały wyśmienicie.
- Wiesz, ja też latam na miotle, możemy kiedyś razem poćwiczyć… Pokazałbyś mi kilka mistrzowskich zwrotów.
Wiktor ani myślał czegokolwiek uczyć Dracona. Towarzystwo blondyna było nader męczące, więc miał wielką nadzieję, że będzie musiał go znosić jedynie podczas posiłków. Nagle Poliakow paskudnie zaklął. Najwyraźniej pobrudził czymś szatę, a był świadomy, że Karkarow nie puści tego płazem. Nim Draco ponownie zaczął się przechwalać, talerze zalśniły czystością, a dyrektor powstał z miejsca. Krum, korzystając z okazji, odwrócił się w stronę stołu nauczycielskiego i z napięciem wpatrywał się w mówcę.
- Nadeszła długo oczekiwana chwila. – Głos Dumbledore’a niósł się echem po Sali. – Czas, by obwieścić początek Turnieju Trójmagicznego. Zanim przyniesiemy szkatułę, chciałbym jednak powiedzieć kilka słów.
- Wiesz co? Ja osobiście nie wierzę, że Hogwart będzie miał dobrego reprezentanta - chyba, że będzie to Ślizgon. Jeśli nie, to będę kibicował Durmstrangowi, ojciec chciał żebym się tam uczył, ale matka była przeciwna… - zaczął znowu blondyn.
Krum udawał, że go nie słyszy.
- … by wyjaśnić wam procedurę, zgodnie z którą będziemy w tym roku postępować. Najpierw jednak pozwólcie, że przedstawię… oczywiście tym, którzy jeszcze ich nie znają… pana Bartemiusza Croucha, dyrektora Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów – tu rozległy się dość niemrawe oklaski – i pana Ludona Bagmana, dyrektora Departamentu Magicznych Gier i Sportów.
Oklaski natychmiast zrobiły się głośniejsze. Uczniowie entuzjastycznie przywitali byłego gracza w quidditcha. Ludo podziękował im jowialnym machnięciem ręki. Pan Crouch natomiast ani nie zaszczycił uczniów żadnym gestem, ani też nie zdobył się na uśmiech. Pozostał dalej poważny, jakby cała ta sytuacja bardzo go nudziła.
- Pan Bagman i pan Crouch niezmordowanie pracowali nad przygotowywaniem turnieju przez parę ostatnich miesięcy – ciągnął Dumbledore – a teraz, wraz ze mną, profesorem Karkarowem i madame Maxime wejdą w skład zespołu sędziów, którzy będą oceniać wysiłki reprezentantów poszczególnych szkół.
Atmosfera w Sali wyraźnie się zagęściła. Rozległy się rozgorączkowane szepty, a Wiktorowi, nie wiadomo dlaczego, żołądek zacisnął się w ciasny supełek. Nigdy nie reagował tak na stres; owszem, na początku bardzo denerwował się przed meczem, jednak ostatnio jakoś sobie radził. Dumbledore uśmiechnął się i powiedział:
- Panie Filch, proszę przynieść szkatułę.
Z ciemnego kąta wyszedł człowiek, który sprawiał wrażenie łachmaniarza. Postawił przed Dumbledore’em dużą, drewnianą skrzynkę inkrustowaną drogimi kamieniami. Wyglądała na bardzo starą. Cichy pomruk rozległ się po Sali. Widać uczniom ciężko było utrzymać swoje emocje na wodzy. Krum zacisnął ręce – nie miał pojęcia, co jest w skrzyni, jednak był prawie pewny, że właśnie ta rzecz wybierze go na reprezentanta Durmstrangu. Nie, nie zależało mu na tym. Wręcz przeciwnie, nie chciał być żadnym reprezentantem, chociaż Karkarow nie brał pod uwagę innego wyjścia.
- Instrukcje zadań, przed którymi staną w tym roku reprezentanci szkół, zostały już zatwierdzone przez pana Croucha i pana Bagmana – powiedział Dumbledore. – Dokonali oni odpowiedzialnych przygotowań. W ciągu całego roku szkolnego reprezentanci zmierzą się z trzema zadaniami, które będą sprawdzianem ich czarodziejskich zdolności, ich umiejętności, ich waleczności magicznej, ich śmiałości, ich umiejętności trafnego wnioskowania… no i, oczywiście, ich zdolności radzenia sobie w obliczu zagrożenia.
W Sali zapanowała głucha cisza. Zdawało się, że każdy wstrzymał oddech. Wiktor jeszcze mocniej zacisnął dłonie. Nawet Draco raczył się zamknąć.
Dyrektor Hogwartu ciągnął dalej:
- Jak wiecie, w turnieju współzawodniczy ze sobą trzech zawodników, po jednym z każdej szkoły. Wszyscy oni będą oceniani stosownie do tego, jak wykonają każde z zadań, a ten, który otrzyma najwięcej punktów, zdobędzie Puchar Turnieju Trójmagicznego. Reprezentanci szkół zostaną wybrani przez niezależnego sędziego… Przez Czarę Ognia.
Krum uważnie śledził każdy ruch Dumbledore’a. Starzec wyciągnął różdżkę i trzykrotnie stuknął nią w skrzynkę. Wieko otworzyło się powoli, a dyrektor wyjął ze środka dużą, dość topornie wyciosaną drewnianą czarę. Wyglądała dosyć przeciętnie, gdyby nie to, że była pełna aż po brzegi roztańczonych, niebiesko–białych płomieni. Szkatuła została zamknięta, a na niej ustawiono czarę, tak, żeby wszyscy ją widzieli.
- Każdy, kto pragnie zgłosić się do turnieju, musi napisać czytelnie na kawałku pergaminu swoje imię i nazwisko, a także nazwę szkoły, i wrzucić pergamin do czary. Macie dwadzieścia cztery godziny na podjęcie decyzji. Jutro, w Noc Duchów, czara wyrzuci nazwiska tych trzech, którzy zostaną przez nią uznani za godnych reprezentowania swoich szkół. Po tej uczcie czara zostanie umieszczona w Sali wejściowej, by każdy, kto pragnie kandydować, miał do niej swobodny dostęp. Aby ustrzec przed pokusą tych uczniów, którzy nie ukończyli jeszcze siedemnastu lat, nakreślę wokół Czary Ognia Linię Wieku. Ten, kto jest młodszy, nie będzie w stanie jej przekroczyć. I wreszcie chciałbym przestrzec tych, którzy chcą się zgłosić, by bardzo uważnie i szczerze ocenili swoje możliwości. Turniej nie jest błahą zabawą. Kiedy Czara Ognia dokona wyboru, nie będzie już odwrotu: wybrany reprezentant będzie musiał przejść przez wszystkie próby aż do końca turnieju. Wrzucenie swojego nazwiska do czary jest równoznaczne z zawarciem magicznego kontraktu. Z roli reprezentanta nie będzie można się wycofać. Dlatego upewnijcie się, czy jesteście naprawdę przygotowani do wzięcia udziału w turnieju. A teraz już chyba najwyższy czas, by pójść spać. Życzę wszystkim dobrej nocy.
W Sali natychmiast rozległ się gwar. Wiktor zauważył idącego ku niemu Karkarowa, więc szybko wstał, by uniknąć rozmowy z Draconem, który porządnie działał mu na nerwy. Z dwojga złego wolał jednak swojego dyrektora. Reszta uczniów Durmstrangu poszła za jego przykładem.
- A więc, wracamy na pokład – powiedział Karkarow. - Wiktorze, jak się czujesz? Najadłeś się? Mam posłać do kuchni po wino korzenne?
Znowu to samo.
Wiktor pokręcił z rezygnacją głową i narzucił na siebie futro.
- Panie profesorze, ja bym się napił trochę wina – odezwał się z nadzieją w głosie Anatolij Poliakow.
Był on chłopakiem o czarnych włosach i dosyć łagodnych rysach twarzy. Należał do osób raczej lubianych, ale nie potrafił się nauczyć, że lepiej nie odzywać się do Karkarowa, kiedy się go o to nie prosi. Zgodnie z przypuszczeniami Kruma, wcale mu się to nie opłaciło.
- Tobie niczego nie proponowałem, Poliakow – warknął Karkarow, tracąc swój ojcowski ton. - Widzę, chłopcze, że poplamiłeś sobie szatę jedzeniem, wstydź się.
Ale Anatolij wcale nie wyglądał na człowieka, który przejmuję się słowami dyrektora. Narzucił na siebie płaszcz, a kiedy Karkarow wreszcie się odwrócił i zaczął ich prowadzić ku wyjściu, odezwał się cicho:
- Ciekaw jestem, czi on się nigdy jedzeniem nie poplamui.
Krum powstrzymał się od odpowiedzi. Bądź co bądź, szedł tuż za dyrektorem, i było bardzo prawdopodobne, że zostanie usłyszany. Nie miał ochoty przebywać w towarzystwie rozeźlonego profesora.
Po chwili znaleźli się koło drzwi wyjściowych, gdzie zatrzymała się trójka uczniów, robiąc im miejsce.
- Dziękuję – powiedział Karkarow niedbałym tonem, oglądając się przez ramię.
I wtedy zamarł w bezruchu. Wpatrywał się w chłopca o rozczochranych ciemnych włosach i zielonych oczach. Na jego nosie widniały okrągłe okulary. Krum nie od razu go rozpoznał. Zresztą, jego uwagę przykuła dziewczyna, która stała obok owego chłopca z okularami. Tuż za nią przystanął wysoki, piegowaty chłopiec.
Poliakow szturchnął stojącą obok niego rówieśniczkę, pokazując palcem czoło pierwszego z chłopców.
- Tak, to słynny Harry Potter – zagrzmiał zza ich pleców ochrypły głos.
Wiktor drgnął. To samo zrobił Karkarow na widok mężczyzny o pokiereszowanej twarzy i jednym wyłupiastym oku, a drugim normalnym.
- To ty! – Głos Karkarowa brzmiał co najmniej niepewnie, żeby nie powiedzieć, że strachliwie.
- Tak, to ja – odrzekł ponuro mężczyzna, ciężko opierając się na lasce. – A jeśli nie masz nic do powiedzenia Potterowi, to rusz się z miejsca. Tarasujesz przejście.
Karkarow bez słowa machnął ręką, a jego uczniowie wraz z nim opuścili Salę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lochy Gryffindoru Strona Główna -> Fan Fiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin