Mellie |
Wysłany: Sob 13:27, 04 Lut 2006 Temat postu: Pokonany potęgą miłości |
|
Jest to mój pierwszy ff. Jestem świadoma, że nie grzeszy oryginalnością, wręcz przeciwnie, pomysł jest oklepany. Opowiadanie powstało jakiś rok temu, o ile dobrze pamiętam, na innym forum się przyjęło, więc dlaczego miałabym go Wam nie pokazać?
Życzę miłej lektury i, rzecz jasna, czekam na opinie.
Pokonany potęgą miłości
Gęsta mgła zawisła nad Doliną Godryka, szczelnie przykrywając każdą jej część. Na maleńkiej uliczce, oświetlonej jedynie bladym światłem latarni, panowała głucha cisza. Drzewa stały niczym monumenty; wśród ich liści nie dało się słyszeć choćby najcichszych szeptów wiatru. Nikt nie spacerował po szarym, zniszczonym bruku. Co jakiś czas na ciemnym niebie pojawiał się wielki księżyc w pełni. Czarne, złowrogie chmury nie pozwalały przebić się jego światłu na dłużej. Zaczęła siąpić chłodna, jesienna mżawka, delikatnie stukając w okna domów. Pojedyncze, nieduże krople spływały po szybach, jakby chcąc chociaż na chwilę zobaczyć, co się dzieje w mieszkaniach. Pomimo ich starań i wielkich nadziei, nie było im dane ujrzeć nikogo. Panowała senna atmosfera zapadającego wieczoru. Całe osiedle zdawało się zasypiać. Jednak w jednym z domów paliło się światło. Całkiem na dole, przez białe, koronkowe firanki, zawieszone w niewielkim oknie, można było ujrzeć dwie sylwetki.
Lily i James Potter pochylali się nad dziecinnym łóżeczkiem, wsłuchując się w trzaskający ogień palący się w kominku. Płomienie oświetlały błękitne ściany, na których wymalowane były białe, subtelne kwiaty róży. Na podłodze leżało kilka zabawek, a ich mały właściciel Harry, spał spokojnie z główką na miękkiej poduszce. Jego matka głaskała go po rzadkich, ciemnych włoskach, z rozmarzeniem patrząc na zamknięte powieki syna. James obejmował małżonkę w pasie. Nic nie mówił, ta cisza przepełniona miłością mu wystarczała. Starał się choć na chwilę zapomnieć o całym źle, panującym w świecie czarodziejów. Lily westchnęła, opierając głowę na ramieniu męża. W jej głowie kłębiły się setki pytań, a niepokój targał jej duszą coraz bardziej. Wiedziała, co się wokół niej dzieje, wiedziała, że jest niebezpiecznie… Cały czas zadawała sobie to samo pytanie „Co będzie z Harrym?”. Jak każda matka martwiła się o przyszłość dziecka. Nie chciała wiele, pragnęła tylko, by Harry miał zapewnione bezpieczeństwo.
Malec poruszył się niespokojnie, otworzył maleńkie usta i odetchnął głęboko. Wyglądał tak niewinnie, zaciskając paluszki na wełnianym kocyku…
- Chodź, Lily, dajmy mu spokojnie spać – szepnął James.
Jego żona pochyliła się mocniej nad łóżeczkiem i ucałowała synka w policzek. Jeszcze raz pogłaskała go po główce, po czym wyszła za mężem z pokoju. Lily przystanęła w holu, utkwiwszy spojrzenie w oknie. Wśród gęstej mgły coś się poruszało, nie potrafiła jednak dostrzec, co to takiego. Dopiero po chwili, kiedy nikłe światło ulicznej latarni padło na sylwetkę, poznała, że należała ona do człowieka. Smukła, ciemna postać niemal sunęła wzdłuż ulicy niczym dementor. Czarna szata powiewała za nią złowieszczo.
- James… - szepnęła Lily, a w jej głosie dało się wyczuć przerażenie.
- Zgaś światło – powiedział cicho.
Lily nacisnęła na przycisk. Pokój ogarnęły egipskie ciemności.
Jej mąż odwrócił się w stronę okna; przez chwilę patrzył w dal, nic nie mówiąc. Nagle jego orzechowe oczy rozwarły się szerzej. Domyślał się, kto idzie w stronę osiedla, czuł, że niebezpieczeństwo jest znacznie bliżej, niż by tego chciał. Przez chwilę nie potrafił się ruszyć; panika spowalniała szybkość jego myślenia, odbierała mu siły… Wiedział, że nie może stchórzyć, nie teraz. Postać za oknem posuwała się coraz bardziej naprzód.
Każda sekunda, która teraz wydawała się wiecznością, napawała Lily i Jamesa grozą oraz strachem przed czymś, czego wiedzieli, że nie dadzą rady powstrzymać…
- Lily, cokolwiek się stanie, chroń Harry’ego – powiedział stanowczo. – Ukryj go, jak najlepiej potrafisz, a ja…
Rozległo się głośne stukanie w wejściowe drzwi. Lily podskoczyła, zaciskając palce na ramieniu męża. Bała się, że straci wszystko, że już nigdy nic nie będzie tak samo… Jednak najbardziej bała się o życie syna.
Pukanie nagle ustało. Ciszę przerywał jedynie nierówny oddech Lily. James całym ciałem przywarł do ściany, wyciągnął zza pazuchy różdżkę i zacisnął na niej palce. Jego oczy świdrowały ciemność, chcąc jak najszybciej zarejestrować jakikolwiek, choćby najmniejszy ruch. Nic się nie działo; czas zdawał się stać w miejscu.
Potworny huk sprawił, że dom zatrząsł się w posadach. Drzwi wyleciały z framug, opadając z trzaskiem na podłogę. Z dziecinnego pokoju dało się słyszeć szlochy dziecka. W ostatniej sekundzie Lily powstrzymała się od pójścia do pomieszczenia, w którym był Harry.
Ktoś wolno kroczył w ich stronę. W otwartych, kuchennych drzwiach pojawiła się zakapturzona postać. Lily również zacisnęła palce na różdżce; czuła jak jej paznokcie wbijają się w twarde drewno. Przez chwilę myślała, że śni, ale kiedy spojrzała na nią para upiornie czerwonych oczu, była pewna, iż znajduje się w teraźniejszości. Nie miała wątpliwości, że stoi przed nią samo zło w osobie najpotężniejszego czarnoksiężnika wszech czasów – Lorda Voldemorta.
- Tak myślałem, że was tu spotkam – zimny, jadowity głos odbił się echem o ściany.
Płacz Harry’ego nagle ustał. Lily trzęsła się ze strachu, przez myśli przelatywały jej plotki o torturowaniu mugoli oraz czarodziejów. Zamknęła oczy, próbując uniknąć wizji zabójstw…
- Czego chcesz? – krzyknął James.
Voldemort drgnął lekko. W jego oczach zatańczyły złowrogie płomienie, zupełnie niepodobne do tych, które zwykle radośnie trzaskają w kominku. Te płomienie, pomimo tego, że czerwone, zionęły chłodem zła. James wzdrygnął się, wiele razy słyszał o tym spojrzeniu. Zdawał sobie sprawę, jak wielkich okrucieństw dopuszczał się Voldemort, który teraz stał tutaj spokojny i wyniosły.
- Pytasz, po co przyszedłem? – Każde słowo wydobywające się z cienkich ust brzmiało jak syczenie węża. – Mam już dosyć patrzenia na ciebie, Potter…
Zaśmiał się głośno, wprawiając Lily w odrętwienie. James spojrzał na nią kątem oka; do jej spoconego czoła przykleiły się pojedyncze, cienkie pasma włosów.
- Dlatego jestem tutaj – ciągnął Voldemort, degustując się atmosferą przerażenia. – Tak, przybyłem tylko po to, aby postawić kres waszym żałosnym próbom ukrycia się… Nikt nie ucieknie przed Lordem Voldemortem. Moja potęga nie zna granic, a skoro wy nie chcecie mi służyć na kolanach… – zaśmiał się jeszcze głośniej. – Potter, masz ogromne szczęście, uśmiercę cię osobiście…
- Nie! – Krzyk mimowolnie wydobył się z ust Lily. Nie wiedziała, co robi.
- Lily, poradzę sobie! - zawołał stanowczo James. – Bierz Harry’ego i uciekaj…
Wypowiedział te słowa z ciężkim sercem. Był świadomy, że już nigdy nie zobaczy żony. Nie chciał jednak, by Lily patrzyła, jak Voldemort pozbawia go życia. Oczami pełnymi smutku spojrzał na nią najczulej, jak potrafił.
- Kocham cię, James – wyszeptała.
Zakryła usta dłonią, czując cieknące po policzku łzy.
- Lily, uciekaj!
Przebiegła hol i szybko znalazła się w dziecinnym pokoju. Jej serce tłukło się w piersi jak szalone, a bezsilność doprowadzała ją do szału. Nie mogła niczego zrobić, musiała znosić to wszystko, słuchać, jak ginie jej mąż.
- Avada Kedavra!
Krzyk Jamesa rozległ się w całym mieszkaniu. Przez szparę pod drzwiami pokoju Harry’ego wlał się strumień zielonego światła. Lily osunęła się na podłogę, szlochając. Zrozumiała, że właśnie straciła męża i już nigdy go nie zobaczy. Leżała z twarzą wtuloną w miękki dywan; coraz więcej słonych łez bólu spływało po jej policzkach, aby po chwili zniknąć w jej ciemnorudych włosach. Zapadła głucha cisza, przerywana radosnym gaworzeniem Harry’ego. Malec zdawał się pocieszać matkę. Jak nigdy dotąd, jego paplanina przypominała poprawną ludzką mowę.
- Ma… ma… Mama…- Słowa, których Lily tak długo próbowała go nauczyć, napełniły pokój odrobiną wyczekiwania.
Wstała z podłogi, ocierając łzy i podeszła do łóżeczka. Harry uśmiechnął się do niej nieco smutniej.
- Harry, kochanie…
Drzwi otworzyły się z łoskotem i stanął w nich Voldemort. Na jego bladej twarzy malował się wyraz tryumfu. W dziecinnym pokoju wyglądał jeszcze potężniej i straszniej. Jego ciemna szata kontrastowała z otoczeniem. W prawej ręce mocno trzymał różdżkę, którą przed chwilą dokonał kolejnego mordu. Lily odeszła od łóżeczka. Trzęsła się z gniewu i strachu. Chciała zemścić się na Voldemorcie, a przede wszystkim obronić Harry’ego. Nagle zapomniała o smutku. Zapomniała, że jest zwykłą czarownicą, a on najpotężniejszym czarnoksiężnikiem świata.
- Lily – przemówił zimnym głosem. – Piękność, która tak się marnuje, stojąc u boku Dumbledore’a.
Voldemort podszedł nieco bliżej. Od Lily dzieliły go niecałe dwie stopy.
- Jeszcze nie jest za późno, żebyś przeszła na moją stronę…
- Nigdy! – krzyknęła rozpaczliwie.
Dotknął swoimi długimi, bladymi palcami jej policzka. Jego dotyk ani trochę nie przypominał dotyku Jamesa, przepełnionego delikatnością i ciepłem. Nie, ten dotyk był potworny, promieniował zimnem. Sprawił, że Lily poczuła się strasznie, prawie tak, jakby przeszedł koło niej dementor.
- A ty myślałaś, że miłość go uratuje… - Odsunął dłoń. – Przy mnie nie istnieje miłość, ja wielbię tylko potęgę, przy której uczucia są niczym.
- Ma…ma…
Harry stał chwiejnie na nóżkach, opierając się o barierkę łóżeczka. Na zaczerwienionych policzkach szkliły się łzy, które niedawno tak obficie wylewały się z jego zielonych oczu. Malec patrzył na matkę.
- Harry… - Voldemort utkwił w nim chłodne spojrzenie.
To słowo zabrzmiało w uszach Lily jak wyrok śmierci dla synka. Wiedziała, co może zaraz nastąpić. Nie mogła pozwolić, by zginął…
- Błagam, tylko nie Harry! Błagam… - padła na kolana przed Voldemortem.
- Odsuń się, głupia dziewczyno…
Skierował różdżkę w chłopczyka. Cienkie usta zgięły się w odrażającym uśmiechu, oczy zapłonęły tymi samymi, bezwzględnymi iskrami.
- Avada… - Lily puściła się pędem do łóżeczka, zasłaniając Harry’ego. Nie było już ratunku, nie dało się niczego zrobić… - … Kedavra!
Zielone światło rozświetliło półmrok. Rozległ się przerażający krzyk kobiety, a zimny, głośny śmiech szaleńca rozbrzmiał wśród gruzów walącego się domu.
- Mama… - wyszeptał niewyraźnie Harry, dławiąc się łzami. Wyciągał rączki w stronę martwego ciała matki.
Voldemort jeszcze raz skierował różdżkę w jego stronę.
- Avada Kedavra!
Znowu rozbłysło zielone światło. Ugodziło w czoło chłopczyka, jednak po chwili odbiło się od niego, trafiając prosto w oniemiałego Voldemorta.
Najpotężniejszy czarnoksiężnik świata poniósł straszliwą klęskę, jakiej nikt się nie spodziewał. Któż by pomyślał, że pokona go malutki, bezbronny chłopczyk, niemający pojęcia, do czego służy różdżka. Mimo że ta noc wstrząsnęła światem, w sercach czarodziejów zagościły spokój i ulga. Dokonano ostatniego mordu, a Harry Potter na zawsze przeszedł do historii magii. |
|